niedziela, 17 marca 2013

Cena za głupotę

//  Jeszcze chwila i minęłoby pół roku... Cóż, można by rzec iż jestem mistrzem w odkładaniu wszystkiego na później, ale to nie jest powód do dumy. Niestety... Ale pomimo mojego nieposkromionego lenistwa, wykopałam tę notkę z pod sterty kurzu i oto jest! Nie poprawiałam błędów, więc pewnie jest sporo powtórzeń i błędów stylistycznych, ale nie mam dziś siły do kosmetyki tego fragmentu. Mogę natomiast obiecać, że postaram się przy następnej notce : )  //










   - Ej! Maleńka! - dotarło do mnie nagle. Potrząsnęłam głową, co było ogromnym błędem. Przez chwilę straciłam poczucie własnego ciała. - Słabo się czujesz? - zapytał zmartwiony chłopak.
Podniosłam głowę i patrząc z pod kurtyny własnych włosów, zauważyłam, że kuca przede mną Viggo. Spuściłam wzrok, wzdychając ciężko.
     - Jeśli czujesz się na siłach, to zdążymy jeszcze na początek drugiej lekcji.
     - A co to za lekcja? - zapytałam zachrypniętym głosem. Chłopak podał mi szklankę z wodą, a ja wypiłam ją jednym chełstem.
     - Historia! - zawołał entuzjastycznie.
     Uśmiechnęłam się pod nosem. Wstałam z kanapy i poszłam do wyjścia. Zauważyłam, że mam na nogach swoje trampki, ale nie wiem, kto mi je założył... W kieszeni miałam nawet klucze od domu. Kiedy wyszliśmy zamknęłam drzwi i upewniłam się, czy zamek na pewno trzyma. Zatrzymałam się, próbując zmusić swój mózg do natychmiastowej pracy na pełnych obrotach.
     - Rower... garaż... - wymamrotałam, wskazując na bramę garażową, która nigdy nie była zamknięta na klucz.
     Na całe szczęście Viggo domyślił się, co miałam na myśli i nie musiałam nic więcej mówić. Przekręcił gałkę i szarpnął bramę do góry. Nie otwierał jej do końca. Schylił się wchodząc do środka po rower, który nawiasem mówiąc, należał do mojego brata. Chłopak zamknął garaż i usiadł na siodełku. Podeszłam do niego, przerzuciłam nogę na drugą stronę i dziękowałam bratu w głębi serca, że chciał mieć jednośladowca z bagażnikiem! Trzymałam się metalowych rurek, na których siedziałam, starając się utrzymać w pionie, ale poczułam nadchodzącą falę mdłości. Pochyliłam się, oparłam głowę o plecy Viggo, a ręce mocniej zacisnęłam na metalu.
     - Już jesteśmy na miejscu - wyszeptał, gdy się zatrzymaliśmy. Obrócił się, podtrzymując mnie, żebym nie upadła. Pomógł mi wstać i doprowadził mnie do ściany. Gdy ja opierałam się o mury budynku, on przypiął rower do stojaka.
     Wlokłam się tuż za nim, aż do drzwi sali, tam zrobiliśmy chwilowy postój.
     Korytarze były puste, wszyscy siedzieli już w klasach. Nie wiedziałam jak dawno temu zaczęła się lekcja, czy nie lepiej byłoby zaszyć się gdzieś i czekać na następną, ale skoro dowlokłam swój tyłek już tak daleko...
     - Idziemy - powiedziałam stanowczo, prostując się i wciągając powietrze przez nos. Głowa bolała jak diabli, ale wiedziałam, że jeśli się postaram, to dam radę, jakoś to znieść.
     Otworzyłam drzwi i nonszalancko wkroczyłam do środka. Nauczyciel nawet nie oderwał wzroku od tablicy. Nie patrzyłam na nikogo, kogo znałam, gdyż bałam się zobaczyć ich reakcję. Starałam się iść normalnie, ale nie było to łatwe z dwóch powodów. Pierwszym był cholerny kac, a drugim świadomość tego, że patrzy na mnie mój brat, który nie był zadowolony z tego, co zrobiłam.
     - Dałaś radę - wyszeptał mój towarzysz. - I przy okazji może odstraszysz od siebie Raula na jakiś czas. No chyba, że...
     Chyba że co? - pomyślałam. Dlaczego tak nagle się zamyślił? Patrzył na tablicę i wyglądał, jakby był zainteresowany zapisaną tam treścią, ale ja wiedziałam, że to nie prawda.
     - Nie było cie na pierwszej lekcji i on na pewno to dostrzegł, a z tego co zauważyłem, Misha napisał mu sms-a, zaraz po tym, jak zobaczył twoją bladą twarz. Nie wiem jaka była treść wiadomości, dlatego zaraz na początku lekcji lepiej, żebyś się gdzieś zaszyła.
     - Nie będę się chować. Mam gdzieś, co się stanie - powiedziałam obojętnym głosem, co z pewnością było winą alkoholu. Ułożyłam ręce na ławce, robiąc sobie z nich "poduszkę". Musiałam nabrać nieco sił przed przerwą, na której z pewnością będę przez wszystkich wypytywana, dlaczego spóźniłam się do szkoły.
     Szepty innych uczniów zakłócały ciszę. Spośród wszystkich głosów rozpoznałam głos Alistaira, ponieważ był mi on najbardziej znany. Rozmawiał z tą fioletowowłosą dziewczyną, której imienia do tej pory nie poznałam. Postawiłam sobie za cel, że poznam ją na najbliższej przerwie. Może powinnam się z tym najpierw udać do Annelise? Ona chyba zna tu wszystkich. Poza tyn, lepiej żeby to Anne mnie przedstawiła, niż żebym sama poszła do tej dziewczyny.
     - Lepiej zacznij się podnosić, bo zaraz będzie dzwonek - wyszeptał mój przyjaciel.
     - Już mi lepiej, nie musisz się o mnie martwić - odgryzłam się szorstko.
     Wyprostowałam się na krześle, a chwilę później rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Zabrałam swoje rzeczy i szybkim krokiem wyszłam na korytarz, by jak najprędzej złapać Annelise. Dogoniłam ją na holu. Stała przed tablicami ogłoszeniowymi z głową zadartą do góry. Jej piękne, jasne włosy sięgały do końca linii pośladków. Wyglądała na zamyśloną, ale i tak postanowiłam poprosić ją o przysługę.
     - Annelise... - zaczęłam, kładąc dłoń na jej ramieniu.
     - W przyszłym tygodniu zaczynają się treningi - powiedziała, nie odrywając wzroku od jednej z kartek na tablicy. Nie wydawała się być wesoła z powodu treningów, o których właśnie wspomniała, jednak nie było to dla mnie istotne w tej chwili.
     - Mogłabyś mnie zapoznać ze swoimi koleżankami? - zapytałam, zastanawiając się, czy powinnam bardziej sprecyzować swoje oczekiwania. Uznałam, że lepiej się nie narzucać. Jeszcze wyszłabym na wścibską, a tego nie chciałam.
     Dziewczyna pokiwała głową, uśmiechnęła się, złapała moją rękę i ruszyła w tłum przechodzących uczniów. Poruszała się z ogromną gracją, którą nie sposób opisać. Każdy jej ruch był delikatny, pełen wdzięku. Uśmiechała się niemal do wszystkich. Wbiegłyśmy na schody (o których istnieniu wcześniej nie wiedziałam), usytuowanych tuż obok klasy z numerem 80. Na piętrze, zaraz po lewej stronie znajdował się pokój nauczycielski, dalej "sala konferencyjna" (czymkolwiek była) i stołówka. Układ korytarzy był niemal taki sam. Różnica była w tym, że w miejscu, gdzie na dole było przejście do wyjścia na podwórko, znajdowała się ta sala o dziwnej nazwie, do której z resztą zmierzałyśmy. Annelise popchnęła dwuskrzydłowe drzwi i wciągnęła mnie do środka. Wewnątrz pomieszczenia znajdowały się trzy osoby. Crispin, blondynka z kręconymi włosami, zapisująca coś na różnych kartkach i ta śliczna towarzyszka mojego brata. Wszyscy jednocześnie spojrzeli w naszą stronę.
     - To nie do wiary! Za tydzień zaczynamy te okropne treningi - pożaliła się od progu Annelise.
     - Ty i tak na zbyt wiele zajęć nie pójdziesz, kochana. Tylko dwa tygodnie! - powiedziała fioletowowłosa, puszczając jej "oczko".
     - Och... - westchnęła Ann. - Wy się jeszcze nie znacie. Ta energiczna optymistka to Noomi, a ta zapracowana, sympatyczna osóbka to Velma - oznajmiła.
     - Cześć. Miło mi was poznać. Nazywam się Aloma.
     - Hej! - zawołały z jednakowym zapałem, machając do mnie z szerokimi uśmiechami.
     - Czekaj... Aloma? To ty jesteś siostrą Alistaira, tak? Ali mówił, że dziś rano źle się czułaś. Myślałam, że nie przyjdziesz dziś do szkoły. - Zdziwiło mnie, iż Noomi zdrobniła imię mojego brata. Zazwyczaj tylko ja to robiłam.
     - Na szczęście już mi lepiej i nie przegapię zajęć. Nie lubię opuszczać lekcji.
     Annelise zabrała się za pomaganie Velmie w porządkowaniu dokumentów samorządu uczniowskiego, Crispin pisał jakieś podanie do dyrektorki i rady nauczycielskiej, a ja razem z Noomi wybrałyśmy się na mały spacer po szkole. Odwiedziłyśmy szkolne radio, obok którego jest szkolna "koza". W tym samym korytarzu jest również gabinet pielęgniarki. Tuż nad wejściem do szkoły znajduje się duży balkon. Zostałyśmy tam do końca przerwy, gdyż było to najładniejsze miejsce należące do budynku. Niestety, dzwonek przerwał chwilę relaksu i kazał udać się na lekcje. Musiałam iść, by najbliższą godzinę spędzić w towarzystwie...
     - Nie męczy cie ta cisza, Alomo? - odezwał się zaczepnie Viggo w połowie lekcji, wyrywając mnie z półsnu.
     Spojrzałam na niego wzdychając ciężko. Nie wiedząc czemu, ten chłopak swoim męczącym zachowaniem sprawiał, że czułam się dobrze nawet z nieustającym bólem głowy. Nie uśmiechałam się, bo wiedziałam, że to zbędne w jego obecności. Miło jest poczuć się swobodnie i wiedzieć, iż nie trzeba nic robić.
     - To ci się chyba teraz przyda - ponownie otworzył gębę, wydając z siebie dźwięk.
     Postawił na stole butelkę z zimną, niegazowaną wodą. Wytrzeszczyłam oczy, wypuszczając głośno powietrze i rozdziawiając usta. Nagle miałam wrażenie, jakby cały mój świat kręcił się wokół tej buteleczki, a moje marzenia miały się spełnić po odkręceniu nakrętki. Wyciągnęłam dygoczącą rękę i chwyciłam to, co mogło mnie teraz uratować. Niezdarnie otworzyłam butelkę i przyłożyłam gwint do warg. Przechyliłam naczynie, a zimny płyn potoczył się po moim języku, spływając w dół, w dół, w dół do hipocentrum mojego pragnienia, przynosząc ulgę. Kiedy skończyłam pić, ułożyłam się na ławce najwygodniej, jak to było możliwe. Chciałam się zdrzemnąć. Nieważne jaka była lekcja, na wszystkich i tak było to samo. Wszyscy rozmawiali, a nauczyciel nie zwracał na to nawet najmniejszej uwagi. Już do tego przywykłam, a zważywszy na to, że cały materiał jest mi już doskonale znany, nie musiałam się martwić żadnymi testami w przyszłości (jeśli takowe będą).
     Po dzwonku na przerwę, jako pierwsza wybiegłam z klasy. Na korytarzach było jeszcze pusto. Dotarłam do schodów i przeskakiwałam co trzeci stopień. Później kawałek korytarzem prosto, w prawo i aż popchnęłam szklane drzwi. Czas zatrzymał się na krótką chwilę, a mnie uderzył podmuch świeżego powietrza. Oparłam się o barierkę i patrzyłam w niebo. Było naprawdę piękne. Te białe obłoczki, wyglądające, jak wielka wata cukrowa, namalowane na wielotonowym błękicie. Uśmiechnęłam się do siebie, oddychając głęboko.
     - Aloma? Co ty tutaj robisz? - usłyszałam nagle czyjś głos, dobiegający z kierunku drzwi. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, że właśnie przyszedł do mnie Raul. - Słyszałem, że źle się czułaś. Powinnaś zostać w domu i wypocząć.
     Och, nie sądzę, żeby zostanie w domu z porządnym kacem, było dobrym pomysłem. Szczególnie, że mama miała jednak wrócić do domu po wizycie u lekarza.
     - To był tylko lekki zawrót głowy. Już mi dużo lepiej. - Pierwsze - kłamstwo. Drugie - stuprocentowa prawda!
     Objął mnie niespodziewanie, szepcząc mi do ucha, że się martwił. Miał silny uścisk, dlatego też nie chciałam się z nim siłować, bo jeśli bym się uwolniła, byłby zdziwiony. Mógłby się nawet przestraszyć. Wiem, że mam większe doświadczenie, pomimo tego, iż jesteśmy w podobnym wieku i muszę to ukrywać. Nie mogę zawieść mamy. Ale gdyby wiedziała o tym, co zrobiłam rano...
     - Och... - wymsknęło mi się z ust.
     - Ojej... Za mocno? Przepraszam - wyrzucił z siebie zawstydzony Raul, cofając się.
     - Nie musisz przepraszać. Westchnęłam, bo przypomniało mi się, że mama była dzisiaj z Abby u lekarza. Zastanawiam się, czy wszystko w porządku.
     Chłopak zwiesił głowę i wyraźnie posmutniał. Przyjrzałam mu się koncentrując się na wyłapaniu jego aury. Otaczał go kolor brązowy. Jego obłok był bardzo niewyraźny, obok brązu pojawiały się przebicia czerni. Był to dowód, że ostatnio był niepewny siebie, zaczął szukać miłości swojego życia, co niestety marnie mu wychodziło. Nie dbał również o swoje zdrowie, przez co dokuczały mu bóle głowy, a wieczorami nawet gorączki.
     - Aloma?
     Potrząsnęłam głową, żeby otrząsnąć się z transu. Zapomniałam, że na mnie patrzy i dziwnie to musiało dla niego wyglądać. Zawsze mogłam to zwalić na poranne zawroty głowy, ale... Ale wtedy zacząłby się o mnie martwić i zaprowadziłby mnie pewnie do pielęgniarki. Nie było mi to potrzebne.
     Weszłam do środka. Kątem oka zauważyłam chłopaka skrywającego się w nieoświetlonym korytarzu po prawej stronie. Pomyślałam, że to pewnie Viggo i z tą myślą pomaszerowałam na następną lekcję. Weszłam do klasy od fizyki, lecz...
     - To niemożliwe - wymamrotałam pod nosem.
    - Dlaczego wybiegłaś po geografii, jakby się gdzieś paliło? - zapytał Terrym szczerząc do mnie swoje równe, białe zęby.
     - Musiałam się przewietrzyć. Źle się dzisiaj czuję.
     - Ha ha! - zaśmiał się donośnie. - Ach, ta nasza szkolna czarna owca. Elijah wszystko mi powiedział kochana. Od mojej imprezy nie można się wymigać. Alistair sam powie waszej mamie, że wrócisz później do domu.
     Po prostu usiadł na miejsce, a ja zostałam sama w progu sali. Zadarłam brodę do góry, robiąc głęboki wdech, a następnie spojrzałam na swoje buty, wypuszczając powietrze z płuc. Doczłapałam się do swojej ławki, którą dzieliłam, z kretynem, który mnie dzisiaj pięknie urządził. Klapnęłam na krzesło ociężale, wzdychając równie ciężko. Ponieważ głowa zwisała mi wciąż bezwładnie, włosy zasłaniały mi wszystko dookoła. I bardzo dobrze! Nie miałam ochoty na nic patrzeć!

1 komentarz:

  1. Przepraszam, że dopiero teraz. Szczerze? Co to była za impreza, że ona ma kaca? Bo już nie pamiętam ;)
    Coś dużo chłopaków się koło niej kręci i się martwi ;P W ogóle się nią interesują w szkole. Nie wiem, czy bym tak chciała ;D
    Podobał mi się opis p. Naprawdę ;) Jakby jej życie było od tego zależne. Nie wiem jak to jest mieć kaca, ale to chyba tak wygląda ;)
    Podoba mi się to, że ona widzi aurę każdego człowieka. Wie, co czuje i przeżywa. Chociaż z 2 strony nie wiem czy bym chciała wiedzieć wszystko o wszystkich.
    Kolejna impreza? Oj ona jest biedna...

    OdpowiedzUsuń