niedziela, 17 marca 2013

Cena za głupotę

//  Jeszcze chwila i minęłoby pół roku... Cóż, można by rzec iż jestem mistrzem w odkładaniu wszystkiego na później, ale to nie jest powód do dumy. Niestety... Ale pomimo mojego nieposkromionego lenistwa, wykopałam tę notkę z pod sterty kurzu i oto jest! Nie poprawiałam błędów, więc pewnie jest sporo powtórzeń i błędów stylistycznych, ale nie mam dziś siły do kosmetyki tego fragmentu. Mogę natomiast obiecać, że postaram się przy następnej notce : )  //










   - Ej! Maleńka! - dotarło do mnie nagle. Potrząsnęłam głową, co było ogromnym błędem. Przez chwilę straciłam poczucie własnego ciała. - Słabo się czujesz? - zapytał zmartwiony chłopak.
Podniosłam głowę i patrząc z pod kurtyny własnych włosów, zauważyłam, że kuca przede mną Viggo. Spuściłam wzrok, wzdychając ciężko.
     - Jeśli czujesz się na siłach, to zdążymy jeszcze na początek drugiej lekcji.
     - A co to za lekcja? - zapytałam zachrypniętym głosem. Chłopak podał mi szklankę z wodą, a ja wypiłam ją jednym chełstem.
     - Historia! - zawołał entuzjastycznie.
     Uśmiechnęłam się pod nosem. Wstałam z kanapy i poszłam do wyjścia. Zauważyłam, że mam na nogach swoje trampki, ale nie wiem, kto mi je założył... W kieszeni miałam nawet klucze od domu. Kiedy wyszliśmy zamknęłam drzwi i upewniłam się, czy zamek na pewno trzyma. Zatrzymałam się, próbując zmusić swój mózg do natychmiastowej pracy na pełnych obrotach.
     - Rower... garaż... - wymamrotałam, wskazując na bramę garażową, która nigdy nie była zamknięta na klucz.
     Na całe szczęście Viggo domyślił się, co miałam na myśli i nie musiałam nic więcej mówić. Przekręcił gałkę i szarpnął bramę do góry. Nie otwierał jej do końca. Schylił się wchodząc do środka po rower, który nawiasem mówiąc, należał do mojego brata. Chłopak zamknął garaż i usiadł na siodełku. Podeszłam do niego, przerzuciłam nogę na drugą stronę i dziękowałam bratu w głębi serca, że chciał mieć jednośladowca z bagażnikiem! Trzymałam się metalowych rurek, na których siedziałam, starając się utrzymać w pionie, ale poczułam nadchodzącą falę mdłości. Pochyliłam się, oparłam głowę o plecy Viggo, a ręce mocniej zacisnęłam na metalu.
     - Już jesteśmy na miejscu - wyszeptał, gdy się zatrzymaliśmy. Obrócił się, podtrzymując mnie, żebym nie upadła. Pomógł mi wstać i doprowadził mnie do ściany. Gdy ja opierałam się o mury budynku, on przypiął rower do stojaka.
     Wlokłam się tuż za nim, aż do drzwi sali, tam zrobiliśmy chwilowy postój.
     Korytarze były puste, wszyscy siedzieli już w klasach. Nie wiedziałam jak dawno temu zaczęła się lekcja, czy nie lepiej byłoby zaszyć się gdzieś i czekać na następną, ale skoro dowlokłam swój tyłek już tak daleko...
     - Idziemy - powiedziałam stanowczo, prostując się i wciągając powietrze przez nos. Głowa bolała jak diabli, ale wiedziałam, że jeśli się postaram, to dam radę, jakoś to znieść.
     Otworzyłam drzwi i nonszalancko wkroczyłam do środka. Nauczyciel nawet nie oderwał wzroku od tablicy. Nie patrzyłam na nikogo, kogo znałam, gdyż bałam się zobaczyć ich reakcję. Starałam się iść normalnie, ale nie było to łatwe z dwóch powodów. Pierwszym był cholerny kac, a drugim świadomość tego, że patrzy na mnie mój brat, który nie był zadowolony z tego, co zrobiłam.
     - Dałaś radę - wyszeptał mój towarzysz. - I przy okazji może odstraszysz od siebie Raula na jakiś czas. No chyba, że...
     Chyba że co? - pomyślałam. Dlaczego tak nagle się zamyślił? Patrzył na tablicę i wyglądał, jakby był zainteresowany zapisaną tam treścią, ale ja wiedziałam, że to nie prawda.
     - Nie było cie na pierwszej lekcji i on na pewno to dostrzegł, a z tego co zauważyłem, Misha napisał mu sms-a, zaraz po tym, jak zobaczył twoją bladą twarz. Nie wiem jaka była treść wiadomości, dlatego zaraz na początku lekcji lepiej, żebyś się gdzieś zaszyła.
     - Nie będę się chować. Mam gdzieś, co się stanie - powiedziałam obojętnym głosem, co z pewnością było winą alkoholu. Ułożyłam ręce na ławce, robiąc sobie z nich "poduszkę". Musiałam nabrać nieco sił przed przerwą, na której z pewnością będę przez wszystkich wypytywana, dlaczego spóźniłam się do szkoły.
     Szepty innych uczniów zakłócały ciszę. Spośród wszystkich głosów rozpoznałam głos Alistaira, ponieważ był mi on najbardziej znany. Rozmawiał z tą fioletowowłosą dziewczyną, której imienia do tej pory nie poznałam. Postawiłam sobie za cel, że poznam ją na najbliższej przerwie. Może powinnam się z tym najpierw udać do Annelise? Ona chyba zna tu wszystkich. Poza tyn, lepiej żeby to Anne mnie przedstawiła, niż żebym sama poszła do tej dziewczyny.
     - Lepiej zacznij się podnosić, bo zaraz będzie dzwonek - wyszeptał mój przyjaciel.
     - Już mi lepiej, nie musisz się o mnie martwić - odgryzłam się szorstko.
     Wyprostowałam się na krześle, a chwilę później rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Zabrałam swoje rzeczy i szybkim krokiem wyszłam na korytarz, by jak najprędzej złapać Annelise. Dogoniłam ją na holu. Stała przed tablicami ogłoszeniowymi z głową zadartą do góry. Jej piękne, jasne włosy sięgały do końca linii pośladków. Wyglądała na zamyśloną, ale i tak postanowiłam poprosić ją o przysługę.
     - Annelise... - zaczęłam, kładąc dłoń na jej ramieniu.
     - W przyszłym tygodniu zaczynają się treningi - powiedziała, nie odrywając wzroku od jednej z kartek na tablicy. Nie wydawała się być wesoła z powodu treningów, o których właśnie wspomniała, jednak nie było to dla mnie istotne w tej chwili.
     - Mogłabyś mnie zapoznać ze swoimi koleżankami? - zapytałam, zastanawiając się, czy powinnam bardziej sprecyzować swoje oczekiwania. Uznałam, że lepiej się nie narzucać. Jeszcze wyszłabym na wścibską, a tego nie chciałam.
     Dziewczyna pokiwała głową, uśmiechnęła się, złapała moją rękę i ruszyła w tłum przechodzących uczniów. Poruszała się z ogromną gracją, którą nie sposób opisać. Każdy jej ruch był delikatny, pełen wdzięku. Uśmiechała się niemal do wszystkich. Wbiegłyśmy na schody (o których istnieniu wcześniej nie wiedziałam), usytuowanych tuż obok klasy z numerem 80. Na piętrze, zaraz po lewej stronie znajdował się pokój nauczycielski, dalej "sala konferencyjna" (czymkolwiek była) i stołówka. Układ korytarzy był niemal taki sam. Różnica była w tym, że w miejscu, gdzie na dole było przejście do wyjścia na podwórko, znajdowała się ta sala o dziwnej nazwie, do której z resztą zmierzałyśmy. Annelise popchnęła dwuskrzydłowe drzwi i wciągnęła mnie do środka. Wewnątrz pomieszczenia znajdowały się trzy osoby. Crispin, blondynka z kręconymi włosami, zapisująca coś na różnych kartkach i ta śliczna towarzyszka mojego brata. Wszyscy jednocześnie spojrzeli w naszą stronę.
     - To nie do wiary! Za tydzień zaczynamy te okropne treningi - pożaliła się od progu Annelise.
     - Ty i tak na zbyt wiele zajęć nie pójdziesz, kochana. Tylko dwa tygodnie! - powiedziała fioletowowłosa, puszczając jej "oczko".
     - Och... - westchnęła Ann. - Wy się jeszcze nie znacie. Ta energiczna optymistka to Noomi, a ta zapracowana, sympatyczna osóbka to Velma - oznajmiła.
     - Cześć. Miło mi was poznać. Nazywam się Aloma.
     - Hej! - zawołały z jednakowym zapałem, machając do mnie z szerokimi uśmiechami.
     - Czekaj... Aloma? To ty jesteś siostrą Alistaira, tak? Ali mówił, że dziś rano źle się czułaś. Myślałam, że nie przyjdziesz dziś do szkoły. - Zdziwiło mnie, iż Noomi zdrobniła imię mojego brata. Zazwyczaj tylko ja to robiłam.
     - Na szczęście już mi lepiej i nie przegapię zajęć. Nie lubię opuszczać lekcji.
     Annelise zabrała się za pomaganie Velmie w porządkowaniu dokumentów samorządu uczniowskiego, Crispin pisał jakieś podanie do dyrektorki i rady nauczycielskiej, a ja razem z Noomi wybrałyśmy się na mały spacer po szkole. Odwiedziłyśmy szkolne radio, obok którego jest szkolna "koza". W tym samym korytarzu jest również gabinet pielęgniarki. Tuż nad wejściem do szkoły znajduje się duży balkon. Zostałyśmy tam do końca przerwy, gdyż było to najładniejsze miejsce należące do budynku. Niestety, dzwonek przerwał chwilę relaksu i kazał udać się na lekcje. Musiałam iść, by najbliższą godzinę spędzić w towarzystwie...
     - Nie męczy cie ta cisza, Alomo? - odezwał się zaczepnie Viggo w połowie lekcji, wyrywając mnie z półsnu.
     Spojrzałam na niego wzdychając ciężko. Nie wiedząc czemu, ten chłopak swoim męczącym zachowaniem sprawiał, że czułam się dobrze nawet z nieustającym bólem głowy. Nie uśmiechałam się, bo wiedziałam, że to zbędne w jego obecności. Miło jest poczuć się swobodnie i wiedzieć, iż nie trzeba nic robić.
     - To ci się chyba teraz przyda - ponownie otworzył gębę, wydając z siebie dźwięk.
     Postawił na stole butelkę z zimną, niegazowaną wodą. Wytrzeszczyłam oczy, wypuszczając głośno powietrze i rozdziawiając usta. Nagle miałam wrażenie, jakby cały mój świat kręcił się wokół tej buteleczki, a moje marzenia miały się spełnić po odkręceniu nakrętki. Wyciągnęłam dygoczącą rękę i chwyciłam to, co mogło mnie teraz uratować. Niezdarnie otworzyłam butelkę i przyłożyłam gwint do warg. Przechyliłam naczynie, a zimny płyn potoczył się po moim języku, spływając w dół, w dół, w dół do hipocentrum mojego pragnienia, przynosząc ulgę. Kiedy skończyłam pić, ułożyłam się na ławce najwygodniej, jak to było możliwe. Chciałam się zdrzemnąć. Nieważne jaka była lekcja, na wszystkich i tak było to samo. Wszyscy rozmawiali, a nauczyciel nie zwracał na to nawet najmniejszej uwagi. Już do tego przywykłam, a zważywszy na to, że cały materiał jest mi już doskonale znany, nie musiałam się martwić żadnymi testami w przyszłości (jeśli takowe będą).
     Po dzwonku na przerwę, jako pierwsza wybiegłam z klasy. Na korytarzach było jeszcze pusto. Dotarłam do schodów i przeskakiwałam co trzeci stopień. Później kawałek korytarzem prosto, w prawo i aż popchnęłam szklane drzwi. Czas zatrzymał się na krótką chwilę, a mnie uderzył podmuch świeżego powietrza. Oparłam się o barierkę i patrzyłam w niebo. Było naprawdę piękne. Te białe obłoczki, wyglądające, jak wielka wata cukrowa, namalowane na wielotonowym błękicie. Uśmiechnęłam się do siebie, oddychając głęboko.
     - Aloma? Co ty tutaj robisz? - usłyszałam nagle czyjś głos, dobiegający z kierunku drzwi. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, że właśnie przyszedł do mnie Raul. - Słyszałem, że źle się czułaś. Powinnaś zostać w domu i wypocząć.
     Och, nie sądzę, żeby zostanie w domu z porządnym kacem, było dobrym pomysłem. Szczególnie, że mama miała jednak wrócić do domu po wizycie u lekarza.
     - To był tylko lekki zawrót głowy. Już mi dużo lepiej. - Pierwsze - kłamstwo. Drugie - stuprocentowa prawda!
     Objął mnie niespodziewanie, szepcząc mi do ucha, że się martwił. Miał silny uścisk, dlatego też nie chciałam się z nim siłować, bo jeśli bym się uwolniła, byłby zdziwiony. Mógłby się nawet przestraszyć. Wiem, że mam większe doświadczenie, pomimo tego, iż jesteśmy w podobnym wieku i muszę to ukrywać. Nie mogę zawieść mamy. Ale gdyby wiedziała o tym, co zrobiłam rano...
     - Och... - wymsknęło mi się z ust.
     - Ojej... Za mocno? Przepraszam - wyrzucił z siebie zawstydzony Raul, cofając się.
     - Nie musisz przepraszać. Westchnęłam, bo przypomniało mi się, że mama była dzisiaj z Abby u lekarza. Zastanawiam się, czy wszystko w porządku.
     Chłopak zwiesił głowę i wyraźnie posmutniał. Przyjrzałam mu się koncentrując się na wyłapaniu jego aury. Otaczał go kolor brązowy. Jego obłok był bardzo niewyraźny, obok brązu pojawiały się przebicia czerni. Był to dowód, że ostatnio był niepewny siebie, zaczął szukać miłości swojego życia, co niestety marnie mu wychodziło. Nie dbał również o swoje zdrowie, przez co dokuczały mu bóle głowy, a wieczorami nawet gorączki.
     - Aloma?
     Potrząsnęłam głową, żeby otrząsnąć się z transu. Zapomniałam, że na mnie patrzy i dziwnie to musiało dla niego wyglądać. Zawsze mogłam to zwalić na poranne zawroty głowy, ale... Ale wtedy zacząłby się o mnie martwić i zaprowadziłby mnie pewnie do pielęgniarki. Nie było mi to potrzebne.
     Weszłam do środka. Kątem oka zauważyłam chłopaka skrywającego się w nieoświetlonym korytarzu po prawej stronie. Pomyślałam, że to pewnie Viggo i z tą myślą pomaszerowałam na następną lekcję. Weszłam do klasy od fizyki, lecz...
     - To niemożliwe - wymamrotałam pod nosem.
    - Dlaczego wybiegłaś po geografii, jakby się gdzieś paliło? - zapytał Terrym szczerząc do mnie swoje równe, białe zęby.
     - Musiałam się przewietrzyć. Źle się dzisiaj czuję.
     - Ha ha! - zaśmiał się donośnie. - Ach, ta nasza szkolna czarna owca. Elijah wszystko mi powiedział kochana. Od mojej imprezy nie można się wymigać. Alistair sam powie waszej mamie, że wrócisz później do domu.
     Po prostu usiadł na miejsce, a ja zostałam sama w progu sali. Zadarłam brodę do góry, robiąc głęboki wdech, a następnie spojrzałam na swoje buty, wypuszczając powietrze z płuc. Doczłapałam się do swojej ławki, którą dzieliłam, z kretynem, który mnie dzisiaj pięknie urządził. Klapnęłam na krzesło ociężale, wzdychając równie ciężko. Ponieważ głowa zwisała mi wciąż bezwładnie, włosy zasłaniały mi wszystko dookoła. I bardzo dobrze! Nie miałam ochoty na nic patrzeć!

wtorek, 2 października 2012

Na zdrowie!

Z podziękowaniami dla mojego korektora! W razie wystąpienia błędów - to jego wina! ^^
Dzięki ;P




      Nie skręciłam do wyjścia tak, jak wszyscy z mojej klasy. Podeszłam do swojej szafki i dyskretnie zerkając na przechodzących uczniów, czekałam, aż będę miała pewność, że Viggo opuścił szkołę. Po kilku minutach straciłam cierpliwość i trzasnęłam metalowymi drzwiczkami. 
      - Skończyłaś już? - usłyszałam zza swoich pleców.
      Obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni, stając na baczność. W ostatniej chwili powstrzymałam się przed nawykowym krzyknięciem "tak jest, sir!". Przyzwyczajenia są czasami najgorszą rzeczą. Kiedy zobaczyłam zdziwionego Viggo, przed którym stałam naprężona, jak na wojskowej zbiórce, zastanawiałam się, jak wybrnąć z tej sytuacji.
      - Aleś mnie przestraszył - wybełkotałam, głośno wypuszczając powietrze z płuc.
      - Ja... przepraszam... - wyszeptał.
      Zaczęłam się śmiać, co zdawało się go wybić z chwilowego zamyślenia. Potrząsnął głową, a ja w dalszym ciągu pokładałam się ze śmiechu.
      - Mówiłeś, że w tej szkole się nie przeprasza - wysapałam, gdy już się uspokoiłam.
      - Tak, wiem. To przez to, że wcześniej mnie przeprosiłaś i... A z resztą, nie o tym chciałem... Przyszedłem, żeby ci powiedzieć, że nie musisz się kryć przede mną, jeśli chcesz sprawdzić moją szafkę. Dałem ci szyfr po to, żebyś naprawdę mogła z niej korzystać. W ten sposób będzie ci łatwiej unikać Raula.
      - Ale ja nie chcę go unikać! - krzyknęłam. Bo niby dlaczego miałabym to robić? Starał się być dla mnie miły i to doceniałam.
      - Jak wolisz... - machnąwszy ręką, parsknął, przechodząc obok mnie.
      Zostałam sama w szkole. A przynajmniej tak myślałam, dopóki nie wyszłam z budynku. Wybiegł za mną Raul, wołając, żebym na niego zaczekała. Uparł się, że oprowadzi mnie po mieście, chociaż z całego serca marzyłam, aby być już w domu, położyć się na łóżku i nie wstawać, aż do kolacji. Niestety, nie potrafiłam mu stanowczo odmówić, gdyż bałam się, iż takie zachowanie nie byłoby w porządku. Skończyło się tak, że zaprosił mnie na ciasto do miejskiej kawiarni. Musiałam przyznać - tiramisu było przepyszne.
      - I jak podoba ci się nasza szkoła? - zapytał, po tym jak skończyłam jeść swój kawałek ciasta.
      - Hm... Jest inaczej niż w mojej poprzedniej, ale na pewno ma to swoje zalety. 
      - A jak znosisz towarzystwo Viggo?
      - Nie bardzo się lubicie, co? Nie jest przewidywalny i ma cechy dobrego żołnierza. Szybko rozeznaje się w sytuacji i nie pozwala poznać się przeciwnikowi.
      Spuściłam wzroki kiedy dotarło do mnie, że rozmawiam tak, jak z towarzyszami z rocznej służby. Niestety, tutaj realia były zupełnie inne. Nawet bycie nastolatką może być trudne, jeśli się nią wcześniej w pełni nie było. Powinnam coś powiedzieć i przerwać tę niezręczną ciszę, ale miałam kompletną pustkę w głowie. Zastanawiałam się, gdzie i z kim w tym momencie był mój brat.
      - Może... Dziękuję za oprowadzenie mnie po mieście i zaproszenie na ciasto, ale teraz chciałabym już wrócić do domu. Moja mama pewnie się martwi - (że komuś, kto mnie zdenerwował, zrobiłam krzywdę i jestem właśnie przesłuchiwana w miejskiej siedzibie jednostki porządkowej) - a poza tym jestem zmęczona.
      - No tak, pewnie! Może chciałbyś, żebym cię odprowadził?
      Uśmiechnęłam się, walcząc ze sobą, żeby mu odmówić, ale to było takie trudne. Co innego, gdyby był złośliwy i próbowałby obrazić kogoś mi bliskiego. W takiej sytuacji od razu przeszłoby do rękoczynów, ale on był miły. Jak mogłam mu powiedzieć "nie"?
      - Hej! - usłyszałam głos brata. Rozejrzałam się i zobaczyłam jego głowę z roztrzepanymi rudymi włosami, wystającą przez szybę samochodu mamy. - Jadę zrobić zakupy, pomożesz?
      - Pewnie! - zawołałam bez zastanowienia. - Przepraszam, Raul, ale jeśli puszczę go samego, to jutro mogłabym nie zjeść śniadania i byłabym bardzo wściekła.
      - Nie martw się - powiedział z niezbyt wesołym uśmiechem. - Jedź. Do zobaczenia jutro.
      Wsiadłam do samochodu, zapięłam pas bezpieczeństwa i pomachałam Raulowi na pożegnanie, kiedy odjeżdżaliśmy.
      - No! - krzyknął brat skręcając w stronę przeciwną do lokacji supermarketu. - Widzę, że moja siostrzyczka jest popularną osobistością. Zostawiłaś telefon w domu. Masz sześćdziesiąt nieodebranych połączeń i czterdzieści wiadomości.
      - Ale nikomu...
      - Wiem - przerwał mi. - Wszyscy przychodzili do mnie, bo bali się, że ich spławisz. Chociaż, jak patrzyłem na twoje zachowanie w stosunku do Raula, to szczerze im się dziwię. Ale swoją drogą, ty nigdy...
      - Staram się, okay?!
      Alistair pokręcił głową. Właśnie wjechaliśmy na podwórko. Nie miałam już siły i chęci na jakiekolwiek rozmowy. Weszłam do domu i bąknęłam szorstkie "cześć", nie zatrzymując się ani na chwilę. Zamknęłam za sobą drzwi do swojego pokoju. Zanim upadłam plackiem na łóżko, chwyciłam za telefon, który grzecznie leżał na komodzie, gdzie zostawiłam go rano. Po kilku minutach trzymania głowy w poduszce przewróciłam się na plecy i rozpoczęłam czytanie wiadomości. Oczywiście Ali, jak to on, przebarwił fakty. Nieodebranych połączeń miałam jedynie trzy, a wiadomości czternaście, z czego dwanaście od znajomych z San Diego. Dopytywali się, jak sobie radzę i przypominali, że w razie potrzeby są do mojej dyspozycji. Pozostałe dwie wiadomości były od nieznanych numerów. Jedna z nich była podpisana przez Terryego. Informował mnie w niej, że jutro będzie impreza u niego w domu i będę jego gościem honorowym. Druga była podpisana przez Viggo: "Jeśli chcesz mogę jutro uratować twój tyłek". Zaintrygowało mnie to, ale postanowiłam nie drążyć tematu.
      - Siora! Błagam! - wrzasnął brat.
      - Czego ty chcesz? - Wszedł do mojego pokoju, machając swoim telefonem.
      - Oddzwoń do niego, bo mnie krew zalewa.
      Spojrzałam na wyświetlacz, gdzie widniała informacja o kilku połączeniach od Raula. Wyrwałam Alistairowi telefon i wybiegłam na korytarz, kierując się w stronę wspólnej łazienki. Uciekając przed bratem, wybrałam numer Raula. Odebrał w chwili, gdy zamknęłam drzwi na zasuwkę, a Ali wrzasnął: "Ale nie ode mnie!"
      - I jak, Alistair? - odezwał się chłopak po drugiej stronie.
      - Ale co takiego? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
      - Aloma?! Ja...
      - Przepraszam, że nie dałam ci mojego numeru, ale kompletnie nie miałam do tego głowy - świergoliłam do słuchawki, wiedząc, że brat słyszy każde moje słowo i denerwuje się z jakiegoś nieznanego mi powodu.
      - Ja chciałem zapytać, czy idziesz do Terryego jutro i czy chciałabyś pójść ze mną?
      - Nie widzę przeciwwskazań - odparłam, a mój brat zaczął uderzać w drzwi jeszcze mocnej.
      - Aloma, co tam się dzieje? - zapytał, słysząc dochodzące dźwięki. 
      - Nic takiego. Do zobaczenia jutro - zakończyłam rozmowę, otworzyłam drzwi, oddałam telefon, wróciłam do siebie. Po raz drugi upadłam na łóżko, zastanawiając się tym razem, co mnie podkusiło, żeby się zgodzić. Złapałam za swój telefon.
      "Jesteś pewien, że dasz radę?" - napisałam i wysłałam na numer Viggo. Wiem, że zanim zasnęłam na dobre, mama wołała mnie na kolację, telefon dał znać o nowej wiadomości, przyszła Abby i cmoknęła mnie w policzek. Później zadzwonił budzik.
      Chciałam wstać, ale dziwnym trafem upadłam na podłogę i rąbnęłam głową o szafkę nocną.
      Z korytarza usłyszałam dobiegający śmiech brata i kogoś jeszcze, ale...
      - O nie... - szepnęłam do siebie pod nosem.
      Szybciej, niż to robiłam w wojsku, otworzyłam szafę, wyjęłam ubrania i wrzuciłam do małej łazieneczki, która była do dyspozycji tylko z mojego pokoju. Wyciągnęłam z szuflady świeżą bieliznę i biegiem pognałam do łazienki. W pośpiechu wzięłam prysznic, ubrałam się, umyłam zęby i rozczesałam mokre włosy.
      - Ali! Zrób kawę! - krzyknęłam do brata, wyciągając ze swojej skrytki pod łóżkiem opakowanie żelek.
      Nawet nie chciałam sprawdzać, czy jestem odpowiednio spakowana do szkoły na dzisiejszy dzień. Po zapakowaniu łakoci, zaczęłam suszyć włosy. Opuściłam swój pokój, kiedy uznałam, że są już wystarczająco suche.
      Przy kontuarze od strony jadalni siedział Viggo i Elijah. Wyglądali na nadmiernie wesołych, więc pierwsze co zrobiłam, to chwyciłam brata za koszulę i groźnie na niego spojrzałam, oczekując wyjaśnień.
      - Tata w pracy, mama z Abby u lekarza - powiedział sztywno tak, jak to robił w trakcie trwanie naszej służby.
      Puściłam go.
      - Gdzie moja kawa? - zapytałam, a Alistair od razu podał mi gorący kubek.
      - Nie przywitasz się z nami? - odezwał się Elijah.
      Zmierzyłam ich obydwu wzrokiem i gdyby nie błagalny wyraz twarzy brata, byłabym skłonna któregoś z nich uderzyć lub w najlepszym wypadku wyrzucić z domu. Opanowałam się i przeszłam obok nich do salonu. Położyłam torbę obok sofy, na której usiadłam. Pijąc kawę, wyciągnęłam telefon, ale zanim odczytałam wczorajszego SMS-a, upewniłam się, że na mnie nie patrzą
      "Zobaczysz rano" - po przeczytaniu tego krótkiego zdania, zachłysnęłam się kawą i zaczęłam kaszleć.
      - Nic ci nie jest? - zapytał zmartwiony Viggo, zrywając się z hokera.
      Odchrząknęłam jeszcze dla pewności, po czym odstawiłam kawę. Uznałam, że wypadałoby się do niego pofatygować i zapytać, jaki ma plan. Tak też zrobiłam.
      - Plan? Ha ha! - zaśmiał się. - Pij - wyciągnął do mnie rękę z kubkiem, w którym była nalewka własnej roboty, którą znalazłam na strychu zaraz po przeprowadzce i schowałam w swoim pokoju, co oznaczało, że brat był w nim i wykradł mi ją!
      - Serio? To jest plan? Mam się napić? Poza tym, jak już mam pić, to chciałabym coś poczuć. Tu jest tylko łyczek! - powiedziałam urażonym tonem.
      - Elijah! Polej pani! - zawołał, nadstawiając kubek przyjacielowi.
      Kiedy naczynie było w połowie zapełnione, wypiłam zawartość, ale nadal nie wiedziałam, jak to ma mi pomóc.
      - Aloma! - wrzasnął na mnie brat. - Czyś ty zdurniała?
      - Ej! To była moja nalewka!
      - Nalewka, jak nalewka, ale rozrobiłem to pół na pół ze spirytusem! A wy też jesteście genialni! To moja siostra! - zaczął się wściekać, a ja nagle poczułam silną falę ciepła rozlewającą się po mnie od środka.
      - Ooo... - spuściłam z siebie powietrze. Patrzyłam na nich, nie rozumiejąc ich słów. Zaczęłam szybciej mrugać oczami, jakby to miało mi w jakiś cudowny sposób pomóc.
      - Chłopcy, spokojnie - powiedziałam łagodnym tonem. - Nie kłóćcie się, weźcie swoje rzeczy i lepiej chodźmy już do szkoły.
      Cała trójka stanęła przede mną, patrząc, jak na coś nie z tej ziemi. Czułam się dziwnie, będąc w centrum uwagi. Chyba zaczęłam się chwiać. Bujałam się coraz bardziej. Moje starania, by stać prosto, szły na marne. Któryś z nich zaprowadził mnie na kanapę, gdzie siedziałam przez jakiś czas i oglądałam tańczące barwy na ekranie telewizora.

***

      - Viggo! Prosiłem cię, żebyś nie kombinował! A ty miałeś go pilnować! Na chwilę się oddaliłem, a wy już swoje! - Wyszedłem z siebie i dałem się nadmiernie ponieść złości, ale nie mogłem... Nie chciałem wiedzieć, że moja siostra wypiła sporą ilość alkoholu na raz. A gdyby jej się coś stało?! To moja wina... Nie powinienem jej z nimi zostawiać. Chociaż miałem nadzieję, że zostanie w salonie...
      - Ooo... - wybełkotała Aloma. Stała niewiarygodnie stabilnie, jak na kogoś, kto stracił kontrolę nad swoim ciałem i po prostu był pijany. Próbowała coś powiedzieć, ale nie potrafiłem jej zrozumieć. Za bardzo plątał jej się język. Patrzyliśmy na nią we trójkę, czekając, co zrobi. Kiedy zrobiła dwa kroki w moją stronę zachwiała się nagle i w ostatniej chwili złapał ją Viggo.
      Przyniosłem jej trampki. Dostała je ode mnie na urodziny dwa lata temu i choć ma mnóstwo innych nowych i ładniejszych butów, chodzi w tych obdartusach. Założyłem jej buty i wcisnąłem klucze do kieszeni spodni. Nie chciałem się spóźnić, więc musiałem ją zostawić. Chciałem, żeby wszystko miała przy sobie, aby nie musiała nic robić. Pewnie, gdy się przebudzi, będzie jeszcze rozkojarzona.
      - Viggo...
      - Lećcie! Zostanę z nią - powiedział, gładząc jej roztrzepane włosy. Jego palce zatapiały się w rudej pierzynie, a ona wtulała się głową w jego, niczym we własną poduszkę. Wiedziałem, że mogę powierzyć swoją siostrę w jego ręce i będzie bezpieczna. Pocałowałem ją w czoło i wyszedłem razem z Elijah.
      Martwiłem się. Pierwsza lekcja zbliżała się do końca, a ich jeszcze nie było. Znając tego idiotę, wepchnąłby ją siłą do sali, jeżeli by już przyszli. Nie mogłem się opanować. Nerwowo potrząsałem długopisem i wpatrywałem się w zabrudzoną szybę okna po drugiej stronie klasy.
      - Ali? Dobrze się czujesz? - zapytała Noomi. Spojrzałem na nią. Zawsze kiedy patrzyłem na jej śliczną twarz, czułem się lepiej. Tak samo było teraz. - Nie martw się o Alomę. Jestem pewna, że czuje się już lepiej - powiedziała, obdarowując mnie swoim pięknym uśmiechem.
      - Mam nadzieję...

niedziela, 16 września 2012

Ach ci chłopcy...



     - Uwaga! - zawołał przyjaciel. - Oto przed wami mój nowy kumpel! Z wielką przyjemnością przedstawiam wam Alomę!
     - Łoł... Terry... Ale się wczułeś w rolę - skomentował Crispin, którego miałam okazję poznać już wcześniej.
     - Dobra, cicho! Alomo, pozwól tu do mnie. - Złapał mnie za rękę i wyciągnął przed siebie. - Crispin, Elijah, Jensen, Misha, Raul i Viggo - wymieniał imiona przesuwając moją rękę od prawej do lewej.
     Każdy z nich patrzył na mnie i dokonywał własnej oceny na mój temat. Viggo patrzył z tym samym łobuzerskim uśmiechem, co na początku lekcji, Raul wyglądał, jakby podziwiał dzieło sztuki. Misha pomachał do mnie w powitalnym geście, po czym poprawił okulary, znajdujące się na jego nosie, Jensen uśmiechał się tak, jak gdyby miał zaraz wybuchnąć śmiechem. Elijah zlustrował mnie wzrokiem, przy czym jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, zupełnie jak rzeźba z twardego surowca. Crispin natomiast robił notatki w swoim grubym zeszycie, niemal nie zwracając uwagi na moją obecność.
     - Nie martw się, jeśli od razu wszystkich nie zapamiętasz i śmiało dopytuj o imiona. Należymy raczej do przyjaznych ludzi - odezwał się jako pierwszy Jensen.
     - Mów za siebie J. A tobie maleńka radzę nie zapomnieć mojego imienia. Idziemy Elijah, byliśmy już wystarczająco grzeczni - przemówił Viggo nie zmieniając swojego wyrazu twarzy.
     - Ten typ tak ma - wtrącił się chłopak, z którym wcześniej kłócił się mój towarzysz z historii.
     Pokiwałam głową, dając znak, że rozumiem.
     - Przepraszam, ale przyszła moja połówka, dlatego was opuszczę - przerwał kolejną ciszę Jensen. Poszedł w stronę fontanny, gdzie stała... Annelise. Uroczo ze sobą wyglądali. Kiedy ta piękna para przytulała się do siebie, Crispin po prostu wstał z ławeczki i poszedł do szkoły, mamrocząc coś pod nosem, a tuż za nim wyszedł Misha.
     - Jak minęła lekcja historii? Słyszałem, że siedzisz z tym nadętym dupkiem - zaczął rozmowę Raul.
     - Dlaczego nazwałeś go nadętym dupkiem?
     - Bo tak się zachowuje. Jeszcze tego nie zauważyłaś? Ten jego głupi uśmieszek i beznadziejne odzywki, jak ta w stylu "zapamiętaj moje imię maleńka". - Próbował parodiować zachowanie Viggo. Marnie mu to wyszło, ale żeby nie sprawić mu przykrości zaśmiałam się, by myślał, że jest zabawny.
     Rozmawiałam z Raulem całą przerwę. Terry zniknął gdzieś nagle, czego mu tak szybko nie wybaczę, bo towarzystwo Raula raczej mnie męczyło. Koncentrowałam się na tym, żeby odpowiednio reagować, ponieważ tylko to mogłam robić. Ilekroć próbowałam coś powiedzieć, przerywał mi i opowiadał beznadziejną anegdotę, która w jego oczach zapewne była wyjątkowo śmieszna. Gdy zadzwonił dzwonek na lekcję, byłam wniebowzięta. Pognałam do klasy, którą wcześniej wskazał mi Terry. Przekroczywszy próg sali z numerem 4, gdzie miała się odbyć lekcja fizyki, dokonałam niebywałego odkrycia. Otóż na końcu klasy w ostatniej ławce siedział Viggo, który poklepywał krzesło obok siebie. Dziarskim krokiem ruszyłam w jego stronę. Pokusiłam się nawet o łobuzerski uśmiech.
     - Jak minęła przerwa? - zapytał, kiedy siedziałam już na krześle.
     - Dobrze! Chyba...
     Zaśmiał się, starając się przy tym stłumić dźwięk, żeby nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Spojrzał na mnie, a jego zawadiacki wyraz twarzy gdzieś zniknął. Teraz jego usta układały się w subtelny uśmiech, zupełnie inny niż do tej pory.
     - Nie odnajdujesz się w tym miejscu, mam rację? Mogę ci pomóc, jeśli chcesz.
     Nic nie powiedziałam, gdyż do sali weszła nauczycielka z krótkimi, blond włosami, ubrana w długą czarną suknie na niezbyt szerokich ramiączkach, której dopełnieniem były długie czarne rękawiczki, wykonane z tego samego materiału. Kobieta trzymała w rękach otwartą książkę, którą zawzięcie czytała. Usiadła na fotelu przed biurkiem nauczycielskim, wyłożyła swoje długie nogi na drewniany blat i tylko zerknęła w stronę ławek.
     - Zasady obowiązują te same. Terry rusz tyłek - rzuciła od niechcenia z nosem wetkniętym w książkę, której okładka miała nadrukowany tytuł: "Tajniki podróży kosmicznych".
     Terry wstał z ławki i podszedł do tablicy. Wziął kredę, po czym napisał temat dzisiejszej lekcji. Nagle wszyscy zaczęli ze sobą rozmawiać, nie przejmując się obecnością nauczycielki oraz faktem, że trwała lekcja.
     - Okay! - zaczął Viggo, widząc moją dezorientację wymalowaną na twarzy. - Lekcja pierwsza! Fizyka jest przedmiotem nikomu niepotrzebnym tak, jak reszta, dlatego zamknij proszę buzię, bo jeszcze złapiesz jakąś muchę.
     Złączyłam wargi i zasłoniłam usta ręką czując, że zarumieniłam się po raz kolejny dzisiejszego dnia.
     - Jeśli chcesz przetrwać w tej szkole, nie musisz ślęczeć nad książkami, jak to pewnie robiłaś w poprzedniej.
     - A jak radzić sobie z groźbami? - zapytałam.
     - Ha ha! Rachel? - Kiwnęłam głową. - Na to niestety nie ma złotego środka. Ale mogę ci przekazać sporo informacji na temat radzenia sobie z innymi.
     Przechyliłam głowę na bok, patrząc w jego oczy. Próbowałam rozgryźć jego charakter. Zaczynało mi się wydawać podejrzane, że (prawie) wszyscy są dla mnie tak bezinteresownie życzliwi. Szczególnie on na tej lekcji, po minionej przerwie. No chyba, że po prostu był osobą ze swoimi dziwnymi humorkami, bądź miał wieloraką osobowość.
     - Czego chcesz? - zapytałam szorstko, nie będąc pewna gruntu, na którym się znajdowałam.
     - Szybko się uczysz. - Wyciągnął rękę w moją stronę. - Może kiedyś ty pomożesz mi?
     Cofnęłam się nieznacznie, starając się, wszystko dobrze zrozumieć i nie popełnić żadnego błędu.
     - Słuchaj! Moja szkoła znacznie różni się od tej. Kompletnie nie rozumiem sposobu w jaki nauczyciele prowadzą tu lekcje, ani zachowań niektórych osób. Chciałabym przywyknąć do panujących tu warunków, ale czuję, że sama mogę sobie nie dać rady. Nie chcę wpaść po uszy w towarzystwo, które by mi nie odpowiadało, albo chciałoby mnie w jakiś sposób zmienić. Tym bardziej nie mam ochoty podpadać nauczycielom, gdyż moi rodzice mają wystarczająco dużo zmartwień i mojego brata na głowie.
     Viggo zdławił w sobie śmiech i zaczął bazgrać długopisem w moim zeszycie. Wydawał się rozumieć moje zachowanie, ale mimo wszystko miał problem z kontrolowaniem fali radości i śmiechu. Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, która była zagłuszana przez pogaduszki innych uczniów w tej klasie. Swoją drogą to całkiem przyjemne, nie musieć wysłuchiwać monologu nauczyciela, na temat opisany w podręczniku zbyt obszernie, żeby ktokolwiek przeczytał go, w pełni rozumiejąc nowe pojęcia.
     - Wystarczyłoby, gdybyś uścisnęła mi rękę, zamiast się tyle produkować, ale punkt za to, że jesteś wygadana. To bardzo ważna cecha. - Odwrócił w moją stronę kartką, na której wypisał jakieś cyfry. - To twój szyfr do szafki - dodał.
     Spojrzałam na niego równie zdziwiona, co przestraszona. Bo skoro on znał mój szyfr, to mógł go znać każdy.
     - Spokojnie. Zaprowadzę cie do niej. I nie musisz się martwić. Tylko ja znam twój szyfr, nikt więcej. Jeśli chcesz mogę dopisać ci mój, a w przypadku, gdyby coś ci zniknęło, weźmiesz sobie ode mnie, co będziesz chciała.
     Mój lęk wyparował, ale zdziwienie zaczęło narastać. Z sekundy na sekundę coraz bardziej nie rozumiałam tego chłopaka. Zapisywał właśnie swój szyfr tuż pod moim, Nic mi po nim dopóki nie będę wiedziała, gdzie jest jego szafka, co nie stanowi właściwie żadnego problemu, a po za tym...
     - To nie jest twój szyfr... - wypowiedziałam, zupełnie nie kontrolując tego, co robię. Wbiłam tempo wzrok w zapisaną kartkę, zastanawiając się skąd mi to przyszło do głowy i po jakiego grzyba on miałby mi zapisywać czyjeś hasło do szafki?
     - Rzeczywiście jesteś bystra - odparł, szczerząc się do mnie.
     Wyrwałam mu z ręki długopis i zamazałam ten drugi numer. Zerknęłam na niego, gdyż momentalnie zwątpiłam w autentyczność mojego szyfru. Zamknęłam i przyciągnęłam do siebie zeszyt, a drugą rękę uniosłam, wyciągając długopis w jego stronę. Chciał go odebrać, ale cofnęłam rękę uniemożliwiając mu to.
     - Jeśli szyfr jest prawdziwy, skąd mam mieć pewność, że zaprowadzisz mnie do mojej szafki?
     - Spokojnie sherlocku! Możesz o tym pogadać z Terrym. To jego Crispin wyznaczył do zajmowania się szkolnymi szafkami, ale on z lenistwa przekazał ten obowiązek mnie. Osobiście uważam, że to fajna sprawa. Jest kilka osób w szkole, które często przynoszą do szkoły jakieś dobre żarcie i zostawiają je rano w szafkach.
     Pokręciłam głową. Gdy zadzwonił dzwonek, wyszłam z klasy szybkim tempem, nie chcąc włóczyć się z Viggo. Dogoniłam Terryego i poprosiłam o pomoc w znalezieniu mojej szafki. Dowiedziałam się, że mój kolega z ławki mówił prawdę, a przy okazji Terry pokazał mi gdzie jest szafka tego długowłosego cwaniaczka.
     Na następnych lekcjach również siedziałam z Viggo, ale nie rozmawiałam z nim, uparcie rysując coś na tylnej okładce zeszytu, a kiedy nastawała przerwa, gnałam do Terryego i siedziałam obok niego rozmawiając z nim i z Raulem, który przyczepił się do mnie jak rzep do psiego ogona. Po ostatnim dzwonku nie spieszyło mi się do wyjścia. Widziałam jak Alistair proponuje ślicznej dziewczynie, że odprowadzi ją do domu. Terry rozmawiał z Mishem, a Annelise biegła w objęcia swojego Jensena. Uśmiechnęłam się do siebie, patrząc na to wszystko. Po całym dniu miałam wrażenie, jakbym znała ich od dawna, a nie zaledwie od kilku godzin. Byli dla mnie tacy mili... tacy otwarci...

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Lekcja historii

     - Aloma - zaczęła dziewczyna - to jest mój najlepszy przyjaciel Terry. Terry, to jest siostra Alistiara, o której nam wczoraj opowiadał.
      Chłopak przyjrzał mi się uważnie. Patrząc na jego wyraz twarzy pożałowałam, że ubrałam swoje czerwone, kraciaste spodnie i czarny top z białą koszulą Alistiara. Poczułam, jak na policzkach zawitały mi rumieńce. Spuściłam wzrok na podłogę i dostrzegłam swoje poobdzierane trampki. "No pięknie!" - pomyślałam. Zaraz usłyszę komentarz, który pewnie nie przypadnie mi do gustu. Ciekawe co mój brat im o mnie naopowiadał...
     - Eee... - usłyszałam nagle. - Wcale nie wyglądasz na taką, co to lubi się stroić - powiedział chłopak.
     - Słucham? - wybełkotałam, wytrzeszczając na niego oczy. - Alistiar powiedział, że wyglądam na strojnisię?
     - No tak. Powiedział jeszcze, że... uch! - jęknął, po tym jak dostał kuksańca w bok od błękitnowłosej, która przypomniała mu, że powinien trzymać gębę na kłódkę.
     Zaczęłam chichotać. Nie przejmowałam się tym, że towarzysze nie rozumieją mojej reakcji. Mogą sobie patrzeć jak na wariatkę. Wystarczy mi świadomość, że brat śmiałby się teraz razem ze mną, ponieważ domyśliłam się, iż powiedział o moim negatywnym nastawieniu do walki. Zapewne sugerował przy tym, że jestem słaba. Otóż... gówno prawda!
     - Przepraszam - wyszeptałam, znów się rumieniąc. - Annelise, gdzie jest toaleta? - zapytałam.
     - Idź w tamtą stronę. Drzwi są po lewej. Nie powinnaś przegapić - odpowiedziała z uroczym uśmiechem.
     Ruszyłam we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, wejścia do toalety nie dało się przegapić. Wystarczający był fakt, że drzwi do toalet były białe a do klas brązowe.
     Wychodząc zastanawiałam się czy Annelise będzie na mnie czekać tam, gdzie ją opuściłam. Poprawiłam kilka nieposłusznych kosmyków włosów, które zabłądziły w okolice mojej twarzy i przez to wpadłam na kogoś. Poczułam jak bezwiednie odbijam się i robię dwa kroki w tył, by utrzymać się na nogach.
     - Przepraszam... Naprawdę nie chciałam. Jestem...
     - Nowa... - wysyczała wysoka i szczupła brunetka, obdarowując mnie piorunującym spojrzeniem. Niebieski kolor jej tęczówek wydał mi się wyjątkowo zimny. Z jej twarzy biła wściekłość, nienawiść.
     - Ja napra...
     - Milcz! - wrzasnęła na tyle głośno, że ludzie stojący na korytarzu w jednej chwili zaczęli mi się przyglądać. - Nie masz prawa do mnie mówić! I następnym razem nie pojawiaj się w zasięgu mojego wzroku, bo marnie skończysz!
     Wyminęła mnie, zamaszyście potrząsając głową. Końcówki jej włosów uderzyły o moją twarz, a ona zachichotała triumfalnie i poszła dalej wzdłuż korytarza. Stałam sparaliżowana, jakby ktoś przed chwilą wyprał mi mózg. Nie rozumiałam tego, co się własnie wydarzyło. Dlaczego ta dziewczyna przejawiała wobec mnie tyle agresji? Wiem, że na nią wpadłam, ale przecież od razu przeprosiłam! I jeszcze spojrzenia tych wszystkich ludzi... Jakby to było czymś normalnym...
     - Aloma? - dotarł do mnie głos mojej nowej przyjaciółki. - Musisz uważać. To była Rachel, a ta która idzie tuż obok niej to Brittany. Staraj się je omijać szerokim łukiem. Zaraz zacznie się lekcja historii. Chodźmy!
     Klasa była takiej wielkości jaką zapamiętałam ze swojego ostatniego pobytu w szkole w San Diego. Ściany były takie same jak na korytarzu. Zaraz po prawej stronie od wejścia znajdowała się ciemnozielona tablica, pod którą była przymocowana metalowa półka na kredę i gąbkę. Zerknęłam w stronę ławek, by wypatrzeć sobie wolne miejsce. Annelise siedziała już z Terrym, mój brat z jakąś bardzo ładną dziewczyną o fioletowych włosach, oczach w kolorze ciemnej rdzy i zawstydzeniem wymalowanym na twarzy. Całokształt sprawiał, że mój brat patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Każdy z kimś siedział. Mi zostało miejsce w ławce na końcu klasy, obok okna. Najgorsza z możliwych opcji, jeśli chce się zrobić dobre wrażenie. Jakoś będę musiała to przeboleć.
     Po tym, jak zajęłam swoją ławkę, do klasy wszedł nauczyciel. Miał długie blond włosy spięte w coś na kształt warkocza. Ubrany był w dziwaczny garnitur, który chyba nigdy nie był modny, ale dziwnym trafem ładnie prezentował się na nauczycielu, a już szczególnie pasował do jego profesji historyka. Profesor nawet nie przywitał się z uczniami obecnymi w klasie i nie zdziwiło to nikogo, z wyjątkiem mnie i Alistiara. Gdy mężczyzna chwycił za białą kredę i zaczął skrobać coś na tablicy, wymieniliśmy z bratem zdziwione spojrzenia.
     Zaskrzypiały drzwi, które ktoś powolnie otwierał z zewnątrz. Nauczyciel zatrzymał rękę w miejscu, w którym właśnie się znajdowała i spojrzał z ukosa w stronę drzwi, zza których milimetr po milimetrze wyłaniała się postać wysokiego chłopaka w czarnych spodniach, siwym t-shircie i czarnej skórzanej kurtce. Historyk nie powiedziawszy ani słowa, wznowił swoje pisanie. Uczeń, który właśnie wszedł do klasy, szedł w moją stronę. Przez dopasowany t-shirt wydawało mi się, że widzę wszystkie jego mięśnie. Na ramiona opadały mu czarne włosy, które otaczały jego wspaniałe rysy twarzy. Duże fioletowe oczy, szerokie usta i prosta linia nosa. Idealna, kwadratowa szczęka, piękne kości policzkowe... Przyglądałam mu się jak zaklęta. Był drugą osobą w tej szkole, której aurę mogłam dostrzec, a także poczuć na własnej skórze. Niewyobrażalna siła oraz opanowanie.
     - Zajęłaś moje miejsce - wyszeptał, siadając obok mnie.
     - Prze...
     - Nie rób tego. Nie przepraszaj. Nie w tej szkole - powiedział, uśmiechając się zawadiacko.
     Do końca lekcji odezwał się do mnie, nie spojrzał na mnie, ani nawet się nie przedstawił! Może i mogłam odezwać się pierwsza, ale nie chciałam od pierwszej lekcji wyrobić sobie złej reputacji wśród nauczycieli, a tym bardziej narzucać się komuś komu zajęłam miejsce.
Na korytarzu jako pierwszy podszedł do mnie Terry, mówiąc: "kumple czekają, a ty się ociągasz". Wesoły rudzielec pociągnął mnie za rękę, przez co byłam zmuszona biec za nim w stronę holu. Tam między ludźmi skręt w lewo i dalej bieg z przeszkodami, aż do dużych oszklonych drzwi, które mój towarzysz otworzył siłą rozpędu.
Wybiegliśmy na dwór, gdzie słońce wisiało wysoko na niebie, a jego promienie tańczyły z wodą wypływającą z marmurowej fontanny. Na murku ją okalającym siedziało sporo uczniów. Wszędzie rosła zielona trawa, a gdzieniegdzie były nawet drobne stokrotki. Pod ścianą budynku, na jednej z ławek siedziało sześciu chłopaków. Dwóch wyraźnie się o coś sprzeczało, ale gdy jeden z nich zauważył, że zbliżam się do nich z Terrym, a drugi obejrzał się w naszą stronę, uspokoili się. Jednym z nich był ten sam chłopak, obok którego siedziałam na lekcji historii.

sobota, 28 lipca 2012

Po przekroczeniu progu





     - Ej! Aloma, zwolnij! Do szkoły nie jest tak daleko, jak ci się wydaje, a my mamy jeszcze sporo czasu. Na pewno zdążymy.
     Westchnęłam ciężko. Mój brat był bystry, ale czasami brakowało mu taktu... albo specjalnie zachowuje się jak idiota, żeby zdenerwować mamę. zazwyczaj jest to zabawne, ale są też sytuacje takie, jak ta przy śniadaniu, gdy porusza drażliwy temat, który jest rodzinnym tabu.
     - Tylko mi nie mów, że nie będziesz się do mnie teraz odzywać. Siostra! trzeba opracować strategię! - zawołał, przesadnie przy tum gestykulując.
     Zatrzymałam się i zaczęłam się śmiać, Ali stanął obok mnie, po chwili oboje śmieliśmy się jakiś czas, a gdy się uspokoiłam, przybiliśmy sobie piątkę na znak porozumienia.
     - To jakie masz pomysły braciszku? - zapytałam idąc dalej.
     - Myślę... Wczoraj rozmawiałem z Crispinem; jest przewodniczącym. Pomógł mi się rozeznać w terenie, dlatego uważam, że powinnaś się do niego zgłosić. Rano przesiaduje w pomieszczeniu szkolnego radia, więc tam na pewno go znajdziesz.
     - Zaraz, zaraz... Chcesz mi powiedzieć, że wczoraj wymknąłeś się z domu, żeby poznać ludzi ze szkoły i mi o tym nie powiedziałeś? No wiesz co? Jak mogłeś?!
     Wzruszył ramionami, uśmiechając się szeroko. Miałam ochotę zedrzeć mu ten uśmieszek. Uderzyłam go w ramię i przyspieszyłam kroku. Droga tak szybko minęła, że nawet nie zauważyłam, iż jesteśmy już na terenie szkoły. Weszłam do budynku, zostawiając brata na zewnątrz. Nie miałam pojęcia dokąd mam iść. Hol był ogromny. Po prawej i po lewej stronie znajdowały się już pierwsze korytarze, dalej na prawej, bocznej ścianie wisiały tablice z różnymi ogłoszeniami i plakatami. Następnie dało się dostrzec sporą ilość metalowych szafek i kolejne boczne korytarze. Ściany były w białym kolorze, ozdobione drewnianymi panelami, które nadawały wnętrzu osobliwego uroku.
     - Ty musisz być Aloma, siostra Alistiara. Mam rację? - usłyszałam męski głos, dobiegający zza moich pleców. Obróciłam się, a moje rozpuszczone włosy zatańczyły w powietrzu.
     Stał przede mną wysoki blondyn z niebieskimi oczyma i przyjaznym uśmiechem. Trzymał w ręku gruby zeszyt, a z kieszeni jego koszuli wystawał niebieski długopis. Po jego urzędniczym wyglądzie domyśliłam się, że to on jest tym przewodniczącym, o którym mówił mi brat. Przyjrzałam mu się dokładniej i zauważyłam, że w lewej ręce trzyma pęk kluczy, które przewraca nerwowo palcami. Była do nich przyczepiona plakietka z jakimś napisem, więc uznałam, że pewnie idzie do pomieszczenia radiowego, albo z niego wraca.
     - Tak, a ty masz na imię Crispin, prawda? Alistiar mówił mi o tobie.
     - Piękna i bystra! Potrzeba nam tu więcej takich dziewczyn. - Uśmiechnął się do mnie puszczając oczko. - Z wielką chęcią oprowadziłbym cie po szkole tak, jak wczoraj twojego brata, ale niestety mam teraz dużo roboty. Pozwolisz, że zaprowadzę cie do Annelise? To naprawdę bardzo życzliwa osóbka, która pomoże ci natek bardziej niż ja.
     Pokiwałam głową i poszłam za blondynem, który zgiął rękę w łokciu, by bardziej skoncentrować się na zabawie kluczami. Szliśmy korytarzem mijając klasy od numeru 51 do 73, gdzie stała niska dziewczyna z włosami w odcieniu błękitu, któremu bliżej było do bieli. Gdy podszedł do niej Crispin, odwróciła się do mnie i spojrzała na mnie oczami równie błękitnymi jak jej włosy. Wysłuchała chłopaka, a kiedy od odszedł i powędrował w swoją stronę, podeszła do mnie energicznie, witając się. jej głos był delikatny, piękny niczym świegot małego ptaszka o poranku.
     - Jestem Annelise. Słyszałam, że masz brata bliźniaka. To musi być super sprawa! Chciałabym mieć rodzeństwo tak, jak ty.
     W szkole zawsze powtarzali, że każdy z naszej rasy ma swoją aurę i żeby zobaczyć ją u innych trzeba nie lada wysiłku oraz koncentracji, ale ona... Jej aura była niemalże na wyciągnięcie ręki. Zupełnie jakbym przy każdym oddechu mogła poczuć jej zapach (o ile aury mają jakąś woń).
     - Muszę przyznać, że rodzeństwo jest bardzo... Jak ty to nazwałaś? "super sprawą". Nie wiem, czy Crispin mówił ci jak mam na imię...
     - Tak, tak! Aloma! Śliczne imię! - zawołała ze szczerym entuzjazmem. - Musisz poznać kilka osób. Idziemy? Mamy jeszcze trochę czasu.
     Pokiwałam głową, a ona od razu chwyciła mnie za nadgarstek i pociągnęła za sobą przez korytarz w stronę holu. Na końcu tego korytarza skręciłyśmy w lewo, a gdy minęłyśmy szafki i tablice ogłoszeniowe, skręciłyśmy w korytarz po naszej prawej. Zatrzymałyśmy się prze sali z numerem 32. Właściwie to ja się zatrzymałam, a Annelise przytuliła chłopaka z rudą czupryną, brązowymi oczami, ubranego w czarne spodnie i niebieską koszulę, która (co mnie zdziwiło) idealnie współgrała z kolorem jego włosów.

niedziela, 22 lipca 2012

Rodzinne śniadanie


     Nowy dom, nowa szkoła, nowi ludzie i szansa na lepsze życie. Cóż... chciałabym, żeby to ostatnie okazało się prawdą. Niestety mam pewne wątpliwości. Może i jestem nadmierną pesymistką, ale nic na to teraz nie poradzę. Może niedługo się to zmieni? W tej chwili niczego nie mogłam być pewna. No, oprócz tego, że powinnam zejść na śniadanie i wyjść z domu, jak najszybciej, jeśli nie chciałam się spóźnić już na pierwszą lekcję w nowej szkole. Zebrałam w sobie siły, odetchnęłam głęboko. Gdy weszłam do jadalni, przy stole siedziała moja młodsza siostra. Jadła ciastko w polewie czekoladowej i tak, jak większość małych dzieci calutką buzię umazała sobie słodką przekąską. Wzięłam ścierkę, którą zwilżyłam pod kranem i wytarłam jej śliczną buźkę, siadając obok niej. Na stole jak zawsze, było ustawione jedzenie. Mama odkąd pamiętam przygotowywała nam śniadania zanim wstaliśmy, żebyśmy zaraz po obudzeniu  mogli sobie wybrać, co będziemy jeść. Nałożyłam na swój talerz przekrojoną bułkę. po posmarowaniu jej masłem, chwyciłam za dżem wiśniowy i skończyłam robić swoje kanapki.
     Tata był już w pracy, a mama, jak to mama krzątała się po domu, dbając o porządek. Codziennie siedziała z małą w domu, gdyż uważała, że Abby jest zbyt mała, by siedziała z nią jakaś niania. Oprócz siostry mam brata, ale nie takiego zwykłego brata! Jesteśmy bliźniakami i mam wrażenie, że dzięki temu świetnie się rozumiemy. Dość często sobie dokuczamy, ale taka już jest natura większości rodzeństw. Mój brat ma na imię Alistiar. Sama często się zastanawiam, dlaczego nasi rodzice każdemu z nas, nadali imię zaczynające się literą "a". Pytałam ich o to dziesiątki razy, ale zawsze odpowiadali, że to przypadkowe zrządzenie losu i po prostu  spodobały im się te imiona w danej chwili.
     - Cześć siostra! Jak samopoczucie? - zapytał Alistiar, wchodząc do jadalni przez kuchnię.
     Oboje mieliśmy jasnozielone oczy i rude włosy, z tym, że moje były znacznie dłuższe. Brat był ode mnie wyższy o całe dziesięć centymetrów. I dobrze! Nie chciałabym mieć niskiego brata. Babcia zawsze powtarzała, że prawdziwy mężczyzna zaczyna się od metra osiemdziesięciu, a to co poniżej to nic nie warte gnojki. Wracając do Alistiara, był dobrze zbudowany i podobał się większości dziewczyn, ponadto potrafił z nimi rozmawiać. Jeśli tylko chciał, był w stanie oczarować i uwieść każdą dziewczynę jaką do tej pory poznałam.
     - Samopoczucie dobrze... - bąknęłam, znów wycierając buźkę Abby.
     Brat zaśmiał się i w tym samym momencie dołączyła do nas mama. Jednak nie weszła do jadalni. Została w kuchni i otworzyła lodówkę. Wyciągnęła ze środka pokrojoną w plasterki cytrynę i postawiła talerzyk na kuchennym kontuarze.
     - Komu herbaty? - zapytała z szerokim uśmiechem.
     - Ja poproszę, ale bez cytryny - wybełkotał Alistiar z gębą pełną kawałka mojej kanapki, którą zabrał, przechodząc obok mnie.
     Wywróciłam oczami, wstając od stołu. Podniosłam swój talerz, by zanieść go do kuchni i obmyć z okruszków oraz dżemu.
     - Nie mam ochoty na herbatę - odpowiedziałam w stronę mamy, która stała z czajnikiem nad kubkami i zastanawiała się ile z nich powinna zalać. - A co do ciebie braciszku, to może zrobić ci jeszcze jedną kanapkę? - zapytałam złośliwym tonem.
     - A nie, dziękuję. Poradzę już sobie. Swoją drogą, to dobry ten dżem. - Uśmiechnął się do mnie, żebym już się na niego nie złościła. - Mamo, powiedz mi, dlaczego mamy znów iść do szkoły, skoro naukę zakończyliśmy ponad rok temu i jesteśmy już po rocznej służbie?
     Mama odwróciła się gwałtownie, rozlewając wrzątek na blat i podłogę. Spojrzała na mojego brata z przerażeniem. Odstawiła czajnik i podeszła do kontuaru. Odsunęła talerzyk z cytryną i oparła się na rękach, by zmniejszyć odległość między nią a Alistiarem.
     - Tłumaczyłam ci już! Byliście częśćią eksperymentu rządowego, ale z jakiegoś powodu, zaprzestano finansowania tego przedsięwzięcia i musicie chodzić do szkoły jak wasi rówieśnicy.
     - Czyli mam rozumieć, że mam się zachowywać tak, jakbym był na tym samym poziomie? - zadał kolejne pytanie.
     - Tak, bracie! - wtrąciłam się do ich dyskusji.  - Będziemy chodzić do szkoły i zachowywać się, jak normalni nastolatkowie w naszym wieku, z naszego gatunku. To, co działo się w ciągu ostatnich dwóch lat musimy uznać za coś, co się nigdy nie wydarzyło. A teraz bierz swój plecak i idziemy do szkoły!
     Wyszłam z kuchni, kierując się w stronę przedpokoju, gdzie założyłam buty. Gdy zarzuciłam torbę na ramię, dołączył do mnie brat. Wcisnął na stopy swoje najki i wyprostował się przede mną z tym swoim zadziornym uśmiechem. Rzucił na do widzenia "papa rodzinko", otworzył drzwi i wyszedł poganiając mnie gestem ręki.
     - Cześć mamo! Kocham cię Abby! - krzyknęłam wychodząc. Zamknęłam drzwi za sobą i minęłam brata bez słowa.

piątek, 20 lipca 2012

Kilka informacji na dobry początek

Witam wszystkich serdecznie!
Zdaję sobie sprawę, że pisanie opowiadań na blogach jest już tak popularne, że stworzenie czegoś tak dobrego, co by się ludziom spodobało, nie jest takie proste! Pomimo tego faktu, chciałabym spróbować swoich sił na bloggerze. Wydaje mi się, że mój nowy pomysł na opowiadanie jest dobry. Nie chcę się chwalić, ale jeśli sama sobie nie powiem, że pomysł jest w porządku, to nie dowiem się co inni o tym sądzą, bo będę go chować i trzymać z dala od światła dziennego i osób oceniających w sposób obiektywny. Dlatego liczę na czytelników, którzy jakimś trafem przeczytają to, co stworzę.


Teraz kilka słów wstępu do opowiadania.
Historia ma miejsce w roku 2156. Stany Zjednoczone toczą wojnę z resztą świata. Mają do dyspozycji oddziały wojskowe składające się z rasy nadludzi wyjątkowo silnych, zwinnych, odpornych na ból, a czasem nawet z niezwykłymi zdolnościami.
Główną bohaterką jest nastoletnia dziewczyna, która ma brata bliźniaka i dwuletnią siostrzyczkę. Razem z bratem byli zaangażowani do tajnego eksperymentu, który nagle został zakończony i nawet oni nie wiedzą, czego to dotyczyło. Po zakończonej edukacji i rocznej służbie w wojsku, muszą powtórzyć ostatni rok szkolny, by rozpocząć karierę zawodową, jak wszyscy "normalnie nadprzyrodzeni".
Z powodu śmierci babci Alomy (głównej bohaterki), rodzina przeprowadza się z San Diego do Bella Chasse w stanie Luizjana. Zamieszkują w domu odziedziczonym po zmarłej kobiecie i rozpoczynają "normalne" życie.
Aloma wraz z bratem, Alistiarem, starają na nowo drożyć się z szkolne życie, jednak sprawa jest o tyle trudniejsza, że ta szkoła zupełnie różni się od ich poprzedniej. Wymogi są dużo niższe, do czego dziewczyna nie może się przyzwyczaić. Szybko jednak zdobywa nowych znajomych i z ich pomocom wkracza na właściwe tory. Nie zawsze postępuje w naturalny dla jej rówieśniczek sposób, co czasami potrafi to zatuszować.


Mam nadzieję, że pomysł i ogólny zarys opowiadania się Wam spodobał. W najbliższym czasie zapraszam na pierwszy fragment opowiadania
Pozdrawiam :-)